Światowa kinematografia przeżywa prawdziwy renesans dokumentu. Pełnometrażowe filmy dokumentalne niespodziewanie wdarły się na ekrany kinowych multipleksów, a w ślady Michaela Moore’a idą kolejni „bezczelni dokumentaliści”.
Na świecie powstaje coraz więcej pełnometrażowych dokumentów przeznaczonych do regularnej dystrybucji w kinach. Skalę zjawiska pokazał tegoroczny festiwal Filmów Niezależnych Sundance, gdzie zaprezentowano rekordową liczbę długometrażowych dokumentów. W sumie było ich 25. Robert Redford, twórca festiwalu, stwierdził, że jest zupełnie zaskoczony jakością i nowymi technikami wykorzystanymi przy opowiadaniu historii, jakie wniosły najnowsze filmy dokumentalne do światowej kinematografii. Co znamienne, po raz pierwszy w 25-letniej historii festiwalu filmem otwierającym był właśnie dokument – „Riding Giant” Stacy’ego Peralta.
Skąd taka popularność dokumentu? Z jednej strony wynika to z pewnością z rosnącego wciąż zamiłowania publiczności do „real TV” i wszelkiego rodzaju „reality show”. Z drugiej strony diametralnie zmieniła się poetyka filmów dokumentalnych – filmy te wykorzystują technikę narracji do tej pory zarezerwowaną dla fabuły, podejmują niezwykłe, często kontrowersyjne tematy. Ich siłą stał się nowoczesny montaż, atrakcyjne dynamiczne zdjęcia, znakomita muzyka, a czasem także animacje. Dokumenty odeszły od tradycji dokumentu bezpośredniego – pokornego wobec rzeczywistości, pokazującego życie takie, jakie jest. Stały się atrakcyjne, drapieżne, kontrowersyjne. Ich siłą jest często autorska wizja rzeczywistości – szydercza, przerażająca, taka jak w Moore’owskich „Zabawach z bronią” czy „Fahrenheit 9/11”.
– Jest jeszcze jedna rzecz, jeśli chodzi o współczesny dokument – mówi Matt Mahurin, reżyser pokazywanego na Sundance filmu „I Like Killing Files” – gdyby te historie zostały opowiedziane jako zwykłe filmy fabularne, nikt by ich nie kupił. Są zbyt dziwaczne. Ludzie nigdy nie uwierzyliby, że coś takiego mogłoby się zdarzyć.
Słowa Mahurina znakomicie pasują do budzącego dziś ogromne poruszenie filmu „Super Size Me” Morgana Spurlocka, który zdobył na tegorocznym Sundance nagrodę dla najlepszego reżysera filmu dokumentalnego. „Super Size Me” to zapis niezwykłego eksperymentu, jakiemu poddał się 33-letni reżyser. Pomysł był prosty: przez 30 dni Spurlock żywił się wyłącznie jedzeniem z McDonalda. Spełnienie marzenia każdego amerykańskiego ośmiolatka okazało się koszmarem dla zdrowego człowieka. Film pokazuje drastyczne zmiany, jakie zachodzą w organizmie i psychice Spurlocka pozostającego na fastfoodowej diecie. Reżyser rozmawia z lekarzami, pod których opieką stale się znajduje, dietetykami i zwykłymi klientami McDonalda. Film śmieszy, lecz i przeraża jednocześnie do tego stopnia, że po jego obejrzeniu każdy dwa razy zastanowi się, zanim sięgnie po kolejnego hamburgera. Wymowa tego odważnego filmu jest tak drastyczna, że największy na świecie fastfoodowy moloch poczuł się zagrożony. Sieć restauracji wykupiła już reklamy w pięciu brytyjskich gazetach, aby bronić się przed zarzutami Morgana Spurlocka. Przedstawiciele McDonald’s zapewniają, że oferowane w restauracjach produkty nie są szkodliwe dla zdrowia, jeżeli stanowią „część zrównoważonej diety”, i zapowiadają wycofanie z oferty superzestawów w rozmiarze XXL.
– To, co się stało, jest dowodem na siłę niezależnych filmów. Udało nam się stworzyć film, który zmusił olbrzymią korporację do zmiany sposobu działania – mówi z dumą Spurlock obwołany już w Ameryce następcą Michaela Moore’a.