Wojciech Smarzowski przyzwyczaił nas do tego, że swoimi filmami sprowadza nas do parteru, a potem wdeptuje w błoto i muł pokrywający ziemię. Opuszczamy sale kinowe ciężcy od brudu i przygnębienia, ale jednocześnie uświadamiamy sobie jakąś prawdę o nas samych i otaczającej nas rzeczywistości.
„Pod Mocnym Aniołem” to film oparty na książce Jerzego Pilcha o tym samym tytule. Opowiada on historię Jerzego – pisarza alkoholika. Poznajemy Jerzego w momencie twórczego triumfu, jego najnowsza książka ma właśnie premierę i autor jest zapraszany do różnych serwisów, w których wypowiada się na temat pisarstwa i alkoholizmu. Jerzy jest także zakochany. Poznał piękną studentkę, w której zakochał się z wzajemnością i mimo znacznej różnicy wieku postanawia wziąć z nią ślub. Smarzowski cofa nas następnie do czasu, gdy pisarz przebywał w ośrodku dla deliryków. Otaczają go ludzie, których prawdopodobnie uznalibyśmy za społeczny margines. Wszyscy piją na umór, wymiotują gdzie popadnie, a potem lądują w ośrodku, trzeźwieją i wychodzą by pić dalej. Poznając poszczególne historie, poznajemy także osobę Jerzego i okazuje się, że ten początkowy triumf twórczości jest tylko ulotną chwilą, towarzyszącą momentowi wytrzeźwienia.
Smarzowski jak to ma w zwyczaju dość szybko rzuca nas na głęboką wodę, szybciej być może nawet, niż to zwykle bywa. Konstrukcja filmu różni się trochę od pozostałych dzieł twórcy. Zwykle pierwsza część filmu to przedstawienie bohaterów, które nie jest jeszcze tak „mocne”, w tle pobrzmiewa element komiczny. Tym razem wstęp trwa zaledwie kilka minut, a z bohaterami zapoznajemy się lepiej już podczas właściwej części opowieści. Wszyscy ci, którzy wybiorą się na film, licząc na komedię, co podobno można odczytać z kinowego zwiastuna, dość szybko zorientują się, z czym mają do czynienia. Ci, którzy znają twórczość reżysera, dostaną pierwszy cios wcześniej niż są przyzwyczajeni.
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas seansu, to dosłowność obrazu. Smarzowski nigdy nie oszczędzał widzom przykrych widoków, jednak oglądając „Pod Mocnym Aniołem”, można odnieść wrażenie, że tym razem nie miał żadnych limitów. Wymiociny, ekskrementy, przekleństwa i czysto fizyczny, czasem wręcz zwierzęcy seks atakują nas prawie na każdym kroku, a chaotyczny montaż, naśladujący deliryczny haj tylko potęguje to wrażenie. Znane z „Drogówki” ujęcia z kamer przemysłowych są tu wykorzystywane częściej, pogłębiając wrażenie „realności” zdarzeń. Pod pewnymi względami jest to najmroczniejszy film w karierze twórcy.
Aktorzy, których widzimy na ekranie, to, z wyjątkiem grającego główną rolę Więckiewicza, stała gwardia Smarzowskiego. Jest więc i Jakubik, i Dziędziel, i Dorociński, a w jednej, krótkiej scenie pojawia się także Bartłomiej Topa w roli funkcjonariusza policji i jest to jedno z niewielu mrugnięć okiem do widza. Robert Więckiewicz wcielający się w Jerzego wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Oglądając go, trudno oddzielić aktora od postaci, jego znana nam bardzo dobrze twarz zostaje osadzona w konwencji, w której nabiera rysów człowieka upadłego. Duża w tym również zasługa charakteryzacji. Bohaterowie są obrzydliwi, odstręczający, a jednak wydają się znajomi. To twarze, które często spotykamy na ulicach, w tramwajach czy parkach. Twarze, których wolelibyśmy nie widzieć, a jednak na co dzień mamy z nimi styczność.
Bohater uwięziony w błędnym kole, w którym trudno rozróżnić koniec od początku, nie panuje nad swoim życiem i używa alkoholu jako przewodnika. Choć jest to film chyba najbardziej pozbawiony nadziei spośród wszystkich w filmografii Smarzowskiego trafia gdzieś obok. Z pewnością jest to kwestia dla każdego widza indywidualna, jednak wszystkie poprzednie produkcje reżysera były w pewnym sensie uniwersalne i można je było jakoś odnieść do siebie, nawet jeśli tak jak „Róża” ich akcja osadzona była w zupełnie innych czasach. Chociaż Smarzowski dotyka problemu obecnego w życiu większości dorosłych Polaków, to możliwe, że przez to hiperboliczne ukazanie zgubił gdzieś po drodze treści. Chociaż z sali kinowej wychodzi się w ponurym nastroju, to jednak „Pod Mocnym Aniołem” nie trafia w tę sferę intymności, w którą wydaje się celować. Może właśnie w braku tej celności tkwi jego trafność, ilu z nas bowiem opuszczając kino, stwierdzi „To mnie nie dotyczy” i odepchnie od siebie myśl o jakiekolwiek zmianie, tak jak odpychają ją od siebie bohaterowie, po raz kolejny odwiedzając sklep monopolowy.